Relacja z wyjazdu do Serbii

W tym roku chcieliśmy poznać wyjazdowy klimat w Serbii i na wsparcie braci z Belgradu wybieramy ich dość egzotyczny wyjazd do Lucani. Kilka telefonów, parę rozmów i ekipa wyjazdowa bardzo szybko się klaruje.

Niestety trzy dni przed wyjazdem jedno auto odpada z eskapady i takim sposobem 9-tka wariatów busem udaje się w długą drogę do stolicy Serbii.

Podróż jak to zwykle bywa mija na wielogodzinnych rozmowach i planach podboju świata, śmieszkowaniu i obrażaniu przeróżnych postaci ;) Pierwszym elementem kibolskiego, rzemiosła była granica węgiersko-serbska, gdzie delikatnie napinamy się za płotu do ciemnoskórych „inżynierów”, którzy koczują w prowizorycznym miasteczku (co jest nowością bo w zeszłym roku tego jeszcze nie było). Lecz jak to zwykle bywa musimy zrezygnować z tworzenia większego przypału, ponieważ mocno zainteresowała się naszą grupą węgierska kryminalna. Co ciekawe niczym się nie różnią od naszych rodzimych psiaków (nawet mają te same auta).

Na granicy ze względu na limity przewożonej kontrabandy, jesteśmy zmuszeni rozpakować prezenty dla naszych braci i na szybkości wyzerować parę butelek mocniejszych trunków. Co suma summarum sprawia, że na miejsce, niektórzy z nas docierają w bardzo dobrych humorach. Na miejscu odbierają nas chłopaki z Vozdovaca i zabierają na naszą kwaterę. Po szybkim ogarnięciu czas na zwiedzanie miasta. W tym roku nasi przyjaciele zorganizowali dla nas bardzo fajną wycieczkę do największej cerkwi w Europie, załatwili również przewodnika, który oprowadził nas po miejscach niedostępnych dla turystów.

Po turystyce standardowym punktem takich wizyt jest integracja. Sporą grupą udajemy się do baru w centrum miasta, gdzie przy lokalnej strawie i trunkach umacniamy naszą zgodę. Ok 23:00 zwijamy się z tego miejsca, i po pewnych przetasowaniach personalnych idziemy poznawać Belgrad nocą, korzystać z jego uroków i lokalnych specyfików ;) Jako ciekawostkę dodam, że ok. godzinę po opuszczeniu przez nas tego miejsca do lokalu parę metrów obok wpada jakiś desperat z klamką strzelając do ludzi jak do kaczek. Na szczęście ranił tylko 2 osoby.

Drugi poranek pobytu niektórym mija na odsypianiu (albo i nie ), zakupach oraz w oczekiwaniu na wieczorny mecz. Gdy wybija godzina zero stawiamy się na zbiórce na jednym z osiedli, nie ma za dużo osób ale atmosfera jak zwykle wyśmienita. Trochę rozmów, szybkie piwko i inne papieroski. Ruszamy w drogę. Jedzie nas 27 osób.

Jako że w Serbii czas inaczej płynie (gdy ktoś umawia się z Tobą za 15 minut licz się z tym że będzie za godzinę) na mecz docieramy dopiero w przerwie meczu. Miejscowi nie 

mają żadnego młyna, stadion malutki ale zadbany. Chłopaki z VFC wywieszają 4 flagi (w tym jedną nasza) oraz prezentują machajki w barwach Serbii i Polski przy czym odpalają piro. Całe spotkanie dopingujemy głośno jak na naszą liczbę.

Widać jak bardzo piłkarze są zżyci z kibicami i z drużyną, po każdym strzelonym golu można zauważyć autentyczną radość, jak to kiedyś ktoś określił ”ludzie żyją tym…”. Po meczu policja próbuje nas spisywać, ale jak ktoś zażartował chyba nie wiedzieli jak przepisać nasze nazwiska i zrezygnowali z tego. Serbska scena jest diametralnie inna pod kątem chuligańskim i jakże dużym zaskoczeniem było dla nas to, że po meczu całą grupa możemy zatrzymać się w knajpie i zjeść w miarę elegancką kolację. I nikt nie musi mieć oczu dookoła głowy. Po wyjeździe wracamy na kwaterę i jak to rzekło się mówić co było w Belgradzie zostaje w Belgradzie.

Dziękujemy chłopakom za ogromną gościnę.
VFC & ŁKS!

Autor: Wyjazdowicz